SOVABOO

Rozdział 20

Wszystkim nam się udało, a moja babcia się o tym nie dowiedziała. Mojej macosze i ojcu nie było łatwo milczeć, ale ja nie musiałam nic mówić. Tęskniłam za nią i byłam po prostu szczęśliwa, że mam ukochaną osobę w pobliżu, nawet jeśli przeważnie milczałam lub spałam. Leżałem tam, patrząc przez okno, podziwiając rozjaśnioną twarz babci, podczas gdy ona wciąż mówiła... mówiła... O tym, jak dobrze się czuje i o tym, jak piękny jest dom Halii i Hryciów. Jaką mają ciekawą, odpowiedzialną pracę. Powiedziała też, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczy syna swojej synowej, bo chłopak zawsze był poza domem. "O, młodzi ludzie!" Nie wiem, czy macocha gdzieś wysłała Stasia, czy sam wyjechał, ale w ostatnim tygodniu mojego pobytu w wiejskiej chacie Frolovów nie nocował w domu.

Po balu przez dwa dni miałem gorączkę. Kiedy odwiedził mnie Arseniy Dmitrievich, mój lekarz rodzinny, stało się jasne, że kontuzja nogi została spotęgowana przez ból gardła i zapalenie oskrzeli, i znowu miałem odpoczywać w łóżku i brać leki. Tak, znowu byłem chory, milczałem przez długi czas, ale tym razem wiedziałem, czego się spodziewać po mieście, które mnie nie zaakceptowało, i nie mogłem się doczekać powrotu do domu.

Mój ojciec rzadko wracał do domu sam, częściej z babcią lub żoną, ale kiedy to robił, z wahaniem tupał przy łóżku. Kładł dłoń na czole, poprawiał koc... Albo po prostu siadał na łóżku i kaszląc niezręcznie, pytał mnie, co czytam, kiedy znalazł mnie na krześle przy oknie. Ale częściej pozostawał za plecami mojej żony, podczas gdy ona, porzuciwszy pracę w pierwszych dniach mojej choroby, opiekowała się mną. Po delikatnym odprowadzeniu babci, aby obejrzała swój ulubiony serial na dużym telewizorze plazmowym, macocha pytała, jak się czuje, głaskała ją po włosach ... I ciągle obiecywała, że wszystko będzie dobrze.

- Nastia, wierzysz mi?

Nie wierzyłem, ale przytakiwałem. I zawsze odpowiadałem tak samo:

- Proszę, Galino Juriewna, chcę wrócić do domu.

Nigdy nie dowiedziałam się, jak zakończyła się ta szkolna historia. I chociaż nie mogłam usłyszeć słów z mojego pokoju, pamiętam dobrze brzmiący głos mojej macochy, który dzwonił jak metal podczas rozmów telefonicznych. Nawet nie wiem, jak ta twarda i silna kobieta mogła być tak miękka, kiedy ze mną rozmawiała. Co ja, zwykła dziewczyna, zapomniane dziecko z poprzedniego życia jej męża, zrobiłam, żeby na to zasłużyć?

Nie wiem. Macocha i pasierbica. To tak nie działa, prawda?

Ale nawet ostatniego ranka, kiedy odwiedziłem jej dom, cierpliwie przekonywała mnie, że jest inaczej:

- Nastya, może zostaniesz? Pieprzyć te bilety! Zastanów się, kochanie. Będzie następny pociąg, będzie więcej niż jeden. Znajdziemy ci dobrą szkołę, nowych przyjaciół, zatrudnimy nauczycieli. Wiem, że jesteś bardzo bystra.

- Nie, dziękuję.

- Nina Iwanowna nie będzie miała nic przeciwko, już z nią rozmawiałem. Jeśli chodzi o mnie i Grits, cieszymy się, że cię mamy! "Kochanie, jeśli to przez Stasia, to obiecuję, że już nigdy tego nie zrobi...

- Proszę! Proszę, Galina Juriewna, puść mnie!

Nie zważając na macochę, zgniotłam w dłoniach swój stary kardigan.

- Nie - odpowiedziała z bólem gardła, zbyt pospiesznie. "To nie z powodu Stasia. Chodzi o to, co chcę zrobić.

Milczała, dając mi czas na uspokojenie się. A może myślała o czymś innym.

- Gdzie się potknąłem? Najpierw Stasko, potem ty. Nie zwróciłam wystarczającej uwagi. Przepraszam, Nastya, nie zrobiłem tego celowo. Po prostu życie jest takie skomplikowane, a ja mam tak ciężko ze wszystkim...

To było zbyt wiele, łzy mnie dusiły, więc rzuciłem wszystko i mocno ją przytuliłem:

- Galina Juriewna, jesteś najlepsza na świecie! Bardzo, bardzo cię kocham! Puść mnie...

To był dzień próby i nawet mój ojciec przyszedł mnie zobaczyć. Nie nadszedł jeszcze czas na pożegnanie - wciąż nie rozumiałem, dlaczego przyszedł. Przez długi czas przyglądał się moim rzeczom - w sypialni mojego przyrodniego brata po mnie było wiele rysunków i wierszy, a ja próbowałem je odłożyć, aby opuścić pokój tak samo, jak kiedyś wszedłem. I wtedy nagle zawołał:

- Nastya ...

Prawdopodobnie, gdybym wiedziała, że zostanę, nigdy nie odważyłabym się zadać mu tego pytania. Ale wracałam do domu i wierzyłam, że nie zobaczę go przez bardzo długi czas.

- Dlaczego mnie nie kochasz? Tato, co jest moją winą?

- Nie, córko, nie jest!

Po raz pierwszy jego głos zabrzmiał zdecydowanie i przez chwilę chciałem mu uwierzyć.

- Wiem. Czuję to.

- Nie, Nastya, nie!

Ale nie odważył się mnie przytulić. Powiedział tylko coś niezrozumiałego i skąpego, dotykając dłonią tyłu mojej głowy:

- Pewnego dnia zrozumiesz. Ale nie wybaczaj mi, moja córko, nie zasługuję na to.

I znowu odszedł, zostawiając mnie samą. Po raz pierwszy w życiu nie chciałam z nim rozmawiać. Stałam przy oknie i patrzyłam na ciemną, wysoką postać między pokrytymi śniegiem jodłami, pragnąc z całego serca zapomnieć o człowieku, który sprawił mi tyle bólu.

 

Wtargnął do domu jak wiatr. Szybki i niewidoczny, tak porywisty i kłujący jak noworoczna zamieć za oknem, zatrzymał się przed moimi drzwiami. Gorące dłonie spoczęły na drewnie, a ja nagle poczułam, jakby spadły mi na ramiona.

Nikt nic nie powiedział, ale wiedziałam, że to on przyprowadził mnie do domu tamtej nocy. W ciągu tygodnia, który minął od naszego ostatniego spotkania, tyle razy rozmawiałam z nim w myślach. Zbeształam go, obraziłam się, nie wybaczyłam mu... a teraz znów tu był. Mój przyrodni brat. Nie widziałam go, ale czułam jego bliskość każdą komórką mojej skóry, która aż dzwoniła z bólu.

On. Stas. Moja pierwsza, zniszczona miłość.

Kiedy wszedł do sypialni, stałam tam w starej sukience, którą miałam na sobie, kiedy tu przyjechałam, i kardiganie mojej babci. Wracałam do mojego miasta i mojego prawdziwego domu, do mojego zwykłego życia z przeszłości jako ta sama prowincjonalna dziewczyna, nudna i nie wyróżniająca się, którą kiedyś opuściłam. Nie chciałam już być piękna dla nikogo. Od teraz chciałam być sobą.

Nie odwróciłam się do niego, chociaż serce waliło mi rozpaczliwie, poruszyłam tylko ustami:

- Do pociągu zostało niewiele czasu... Naprawdę miałem nadzieję zapomnieć o wszystkim.

- Nie. Nastia...

Tylko dwa słowa, a ona jakby spadła w przepaść. Zabolało, a ból nie pozwolił mi milczeć. Uraza, która we mnie płonęła, spaliła moje płuca, sprawiła, że odwróciłem się do Stasia i krzyknąłem mu w twarz, mimo że moje obolałe gardło pochłaniało dźwięki, prawie pozbawiając mnie głosu z powodu siły krzyku.

- Nienawidzę cię! Nienawidzę cię, słyszysz mnie?" i cofnął się przerażony siłą wyznania, które zabrzmiało w pokoju. "Jak mogłeś im to powiedzieć? Śmiali się! Ty się śmiałaś! To tak bardzo bolało! Nienawidzę cię!

W rozpiętej kurtce, z kosmykami mokrych od śniegu włosów i roziskrzonymi oczami, wyglądał na beznadziejnie zagubionego i jednocześnie dzikiego, jakby nie miał nic do stracenia. Zbliżał się do mnie, a ja wycofywałem się, powtarzając w kółko, a w odpowiedzi usłyszałem

- Kochasz mnie.

- Nie.

- Tak!

- Nienawidzę tego!

- "Kochasz mnie!" Podszedł i pocałował mnie. Przycisnął usta do moich ust - zachłannie, desperacko. Przytulił mnie nie czule, ale tak mocno, jakby naprawdę chciał utrzymać mnie na krawędzi. Z trudem oderwał swoje usta i pokrył pocałunkami moje policzki, nos i podbródek, podczas gdy ja chrapliwie oddychałam. Domagał się uparcie: "Kochasz mnie! Powiedz to! Powiedz mi!

Przytuliłby mnie, na pewno by mnie przytulił. Ramiona mojego przyrodniego brata były wystarczająco silne, by utrzymać nas oboje nad każdą przepaścią. Gdyby nie było za późno i gdybym już nie upadła.

Ale bez względu na to, jak chudy wyglądał Szkielet, miała dość siły, by się uwolnić i wycofać. Syczeć z rozpaczy w piękną twarz, bo nie miała już tchu, by krzyczeć.

- Kocham cię. Tak, kocham! I nienawidzę cię! Nigdy, słyszysz mnie, nigdy mnie nie dotykaj! Nigdy! Nie wrócę do ciebie, nie wrócę!

Stał na peronie i patrzył, jak wagon odjeżdża z szarpnięciem. Jak powoli pociąg oddalał się od stacji, oddalając nas od siebie coraz bardziej. Jak zabierał mnie - od tej, którą kochałem całym moim młodym sercem.

- Nastya... Nastya!

Szare oczy Stasa były ostatnią rzeczą, jaką widziałem, gdy myślałem, że opuszczam miasto na zawsze.

 

***

Wiersz od Nastii. Liryczna dygresja. Kartka zeszytu na parapecie.

 

Ty

Nigdy mnie nie odnajdziesz,

Nigdy się o mnie nie dowiesz.

A jeśli jednak spotkasz –

Obrócę twarz... i miniesz.

 

Nie będziesz pytał o nic,

Ja nic ci nie odpowiem.

Nigdy, nawet gdy tego chcesz –

Nie wyjdę z uśmiechem na spotkanie.

 

Nie odezwę się na krzyk, nie szukaj!

Dla mnie to miasto jest kalekie.

Dla serca – nieludzkie, tak dzikie!

Nigdy do siebie mnie nie wzywaj!

 

...Może kiedyś tylko wspomnę,

Wpatrzona w nieba błękitną toń,

Twardość ramion i uparty wzrok.

I oczy twoje... jak jesień.

Koniec pierwszej część historii