SOVABOO

Rozdział 3, część 3

– Ty! Prosiłaś – poznaj, poznaj. Chcę jak najszybciej wtopić się w twoją zgraną rodzinę. No to są, moi krewni. Złoci ludzie, jak widzisz! Zwłaszcza Susannoczka – chłopak szczerzył zęby do przyszłej macochy – humorystka! Nie wracaj! Bardzo śmieszne! W każdym razie, tato, sprawa wygląda tak – znów przybrał poważną minę, wystawiając mnie do przodu. – To jest… moja dziewczyna…

Co? Coś?

– I zdecydowaliśmy się zamieszkać razem!

Iiiik. Iiiik. Iiiik, iiik, iiik… Odstąpiłam do tyłu.

Kobieta zmarszczyła brwi, ja zamrugałam. Ręka Sokolskiego mocniej ścisnęła moją talię. Tak, chłopakowi nie zazdroszczę. Trzyma się tak, jakby zaraz miał runąć na dno. Ale ja tu co? Całkiem mu odbiło, czy co? Przecież zaraz ta Susannoczka z córeczką pociągną mnie pilniczkami do paznokci!

Rozchyliłam wargi i spróbowałam udawać brzuchomówcę.

– Co ty, Sokolski, w dąb czołem wjechałeś? Zwariowałeś! Co ty wygadujesz?!

Ale zdołałam tylko mruknąć: „mumumumu”. Bardzo wyraźnie mruknąć – cała trójka krewnych natychmiast spojrzała na mnie i wymieniła spojrzenia. Nic dziwnego, nawet ja zwątpiłam w swoją adekwatność.

Było mi tak przykro, że natychmiast chciałam uderzyć Sokolskiego! Walnąć pięścią poniżej pleców, dokładnie tak jak on, z zamachem. Ale wciśnięcie pięści utrudniała kołdra owinięta wokół bioder i gniewne spojrzenia, więc musiałam mocno uszczypnąć chłopaka. Kto by pomyślał, że w tym miejscu kołdra zsunie się, a mój cudowny szczypanie trafi w goły tyłek! No, to teraz na pewno mnie zniszczy!

Na twarzy Sokolskiego nie drgnął ani jeden mięsień. Co za opanowanie! Kostka Rubika już by ryczała jak zarzynana! Aż kolana mi się ugięły z szacunku. Musiałam pobeczeć dokładnie jak Ilonka – cienko i nieprzyjemnie. Wyłącznie w ramach przeprosin.

– D-d-dzień dobry!

– Susanna, droga – uśmiechnął się Sokół – jak widzisz, jest mały problem. Nie możemy mieszkać we trójkę, kiedy mamy tu miłość-marchewkę. Będziecie musieli z ojcem poszukać dla Ilony innego mieszkania.

Za wcześnie się cieszyli. Rekin to rekin, nawet jeśli mieszka na lądzie. Skrzypiąc zębami, Susannoczka uśmiechnęła się do Sokolskiego seniora, który zmarszczył czoło na wyznania syna, i zawisła na męskim łokciu.

– Bzdury! – lekko machnęła ręką na słowa chłopaka. – Wiemy my, jaka u ciebie miłość! Dziś jedna dziewczynka, jutro inna. Wszystko pamiętamy! A Ilonka musi się uczyć, w dużym mieście przyjaciół poznawać. No już, Artemuszku – zaśpiewała jak lisica – czyż odmówisz swojej siostrze?

– Nie – uparcie przełknął Sokół. Ważnie poruszył mięśniami żuchwy. – Tym razem wszystko jest inaczej. Tu zdarzyła mi się miłość, można powiedzieć, na całe życie! Ja w ogóle po raz pierwszy tak się zakochałem! Kocham Czyżyka-Pyżyka na zabój! Nawet po nocach mi się śni! Jak tylko się spotkaliśmy – tak nikogo wokół nie zauważam. Tylko ją! Ledwo ją namówiłem, żeby się do mnie przeprowadziła, więc wiedzcie – u nas wszystko na poważnie!

I poklepał mnie dłonią po ramieniu. Należy rozumieć – jakby mnie przytulił.

M-hm. Stanisławski odpoczywa. Aktorzy! Ciekawe, kiedy skończy się pierwszy akt, czy będzie można już zbiec do toalety?

– Pożałuj córki, Susanna. Po co jej słuchać naszych… no, sama rozumiesz co. I tak sąsiedzi co noc w kaloryfer walą.

Kobieta zrozumiała, ale ja nie za bardzo. Na wszelki wypadek z podejrzliwością spojrzałam na chłopaka – czym on tu się w nocy zajmuje?

– No i Czyżyk-Pyżyk u mnie jest wstydliwa, nie chcę jej stresować. A jaka zazdrosna – tygrysica! Mnie to oczywiście schlebia, ale boję się o Ilonkę.

Co-o?!

– Ahem - Ahem! – no proszę, chyba i ojciec odżył. No tak, zakochany syn to nie przelewki! Można i mowę stracić. Spojrzał na mnie jakoś zbyt krytycznie, oceniając od stóp do głów.

No tak, nie bardzo, zgadzam się. Na tygrysicę nie pasuję, maksymalnie na wydrę. Ale ja przecież po pracy i bez makijażu! Pomyślisz, koczek się rozczochrał i zsunął na tył głowy. A miłość w ogóle jest ślepa! Niech mówią dziękuję, że nie norka! Więc na wszelki wypadek rozpostarłam ramiona i uniosłam podbródek. Czyżyk-Pyżyk, wiecie, to też ptak!

– Czyżyk-Pyżyk, znaczy? – ach, tak. Zapomniałam, że ktoś ma problemy z pamięcią. Mężczyzna znów niezadowolony odchrząknął. – A imię, Artem, twoja wybranka ma?

I w tym momencie zaciął się karabin maszynowy Czapajewa.

Poczułam, jak ręka Sokoła znów spoczęła na talii i napięła się. Też mi artysta. No i mógłby już coś zaimprowizować. I tak mnie więcej nie zobaczą.

– A co? – znów uparty. – To takie ważne?

No, do diaska! Aż chciałam przewrócić oczami. No oczywiście, że ważne! No i durny! Sam mówił, że miłość! A teraz wpadnie na kompletnej bzdurze!

– Czyli mamy twoją dziewczynę też nazywać Czyżykiem-Pyżykiem? Jak czapkę?

– Tak – włączyła się Susannoczka – jakaś zupełnie głupia ksywka!

Dobra, Fania, chyba czas odpracować nocleg i ratować Sokolskiego. Bo Ilonka już się zaczęła chichotać. Bez mnie on nie wytrzyma przeciwko trzem rekinom.

– Nooo…

– Jestem Anfisa! – nawet rękę udało mi się podać mężczyźnie pewnie i uśmiechnąć na całe trzydzieści dwa zęby. – Miło mi poznać!

Aha! Zjadła to Susannoczka! No proszę, wyginaj kwaśno nosek razem z córeczką. Tata mówi, że mam zachwycająco ujmujący uśmiech, i ja mu wierzę.

– Można Fania. Wie pan, jakoś przywykliśmy z Artemem do zdrobnień i czułych pseudonimów. No, tam mój pyszczku, muszko – odwróciłam głowę i pogłaskałam Sokoła po policzku. – No i się pogubił. Prawda, pyszczku?

Chłopak przełknął ślinę, ale odpowiedział, zgrzytając zębami:

– Oczywiście… muszko.

Najważniejsze, że nie pękł, i to już coś. A w berka pobawimy się później. Ja tak biegam, że po prostu u-uuch!

A propos jedzenia. Dopiero co weszłam w rolę i zamierzałam kulturalnie się ulotnić: „Żegnaj, ukochany, obowiązki wzywają! Witaj nauko i uczelni!”, gdy nagle Sokolski senior odchrząknął, winnie spojrzał na Susannoczkę z nosem na kwintę, rozłożył ręce…

– No, dziewczynki, nie jestem winien. Przeciwko życiu osobistemu nie podskoczysz!

I powiedział, z jakiegoś powodu patrząc na mnie:

– Mam nadzieję, synu, że chociaż poczęstujesz nas herbatą z drogi? W końcu nie jesteśmy sobie obcy. Czy tak będziemy stać? Tobie, wydaje się, zaraz na uczelnię trzeba, prawda? Nam z Susanną na pewno przybyło spraw…

Właściwie tak, i to jak! Ale mężczyzna miał rację. Wypędzić gości, po prostu zawracając ich z progu, nie jest zbyt uprzejmie. Zwłaszcza jeśli gościem jest twój tata. A i Ilonka nie chciała stać, chciała tu mieszkać, i teraz, trzymając się walizki, ledwo powstrzymywała łzy irytacji, wzrokiem wypalając we mnie dziurę.

– E-e, oczywiście – zachrypiał Sokół jakoś niezbyt pewnie i też spojrzał na mnie.

Ej, nie rozumiem. A co tu właściwie Fania? Kto jest gospodarzem w domu?

Tata z zadowoleniem potarł ręce.

– Anfisa, zrób nam wszystkim coś ciepłego. Kh-m, proszę. A my tu z Artemem porozmawiamy – a sam miał taką jasną, niewinną twarz, jakby to nie on wymyślił sposób, żeby mnie zmyć z oczu.

Dobra. I tak do toalety się pali, to przynajmniej odejdę z klasą! Hm, może nawet uda mi się uciec…

– Czyżyku-Pyżyku, nie wygłupiaj się tam! Ja z cukrem!

Yyy. Tchórz! No wziął się na moją głowę! Z rezygnacją potupałam, by wykonać zadanie.

Korytarz. Toaleta – o, tak! Kuchnia.

Szafki. Lodówka. Półki. Makaron instant. Chipsy. Pół butelki coca-coli. Sól. Musztarda. Ketchup. Znów makaron instant – zapas na tydzień. Pusty woreczek po słonych krewetkach. Zupka chińska. Suchy popcorn do mikrofalówki… Czy on sobie żartuje?! Z cukrem mu, serio?! Ja nawet herbaty znaleźć nie mogę!

Zajrzałam do lodówki… I tu mysz z tęsknoty się powiesiła! Nie, no ja tak nie gram! Już widzę, jak Susannoczka z córeczką rechoczą, patrząc na moją czerwoną ze wstydu buzię.

A może im z coca-colą makaron instant zaproponować do pogryzienia? A co, Sokolski wcina, i nic!

Poszłam szperać po szufladach. M-hm, ładna kuchnia u Sokoła, przestronna, i meble drogie, tylko co z tego. Aż chciało się wpuścić tu moje czteroletnie siostrzyczki z flamastrami i okropnym pociągiem do piękna. Ojej, chyba czajnik zagwizdał. Już? No to wpadka!

Jest! Znalazłam herbatę! I cukier! Hurra! Zabiję Sokolskiego – szybko-skrzydły tępak! No kto stawia herbatę na parapecie! I to jeszcze za zasłoną! Ale nastrój wyraźnie się poprawił. Jeszcze bardziej się poprawił, gdy, chichocząc, wsypałam właścicielowi dwie łyżeczki cukru… i, pomyślawszy, dodałam jeszcze sześć. A żeby mu się wszędzie posklejało! Wtedy na pewno mnie nie dogoni! A do tego… Eureka! Mam przecież kanapki! Co prawda tylko dwie, za to myśl, że z kawiorem – od razu mi ulżyło. A niech goście myślą, że tu każdego ranka tak się śniada!

No co za gospodyni ze mnie, pęknąć ze śmiechu! Zostało tylko pokroić kanapki na części, żeby Ilonka się nie przejadła, i można uznać, że jesteśmy z Sokołem rozliczeni!

Ustawiłam na stole parujące filiżanki i wsłuchałam się w głosy z pokoju.

Ryk-ryk. Pisk Ilonki. Ryk-ryk. Emocjonalnie wysokie Susanny. Ryk-ryk – gniewne mężczyzny i ostre Sokoła. Oj, znowu Ilonka. Ciekawe, czy Sokół obroni swoje terytorium przed ojcem, czy nie? Może, zanim mi namydlą szyję za całą tę niechcianą maskaradę, lepiej samej wszystko zjeść i zmyć się?

Za późno.

Sokolski docenił moje starania, ponownie zamieniając się w Sokoła wyłupiastego, ale dziewczyny jego taty – nie bardzo. Tak spoglądały na nas nieprzyjaźnie, wyciągając walizkę z mieszkania.

Obronił, znaczy.

– No to ja pójdę? – Za gośćmi zamknęły się drzwi wejściowe, a my z Artemem zostaliśmy sami w przedpokoju. Wzrokiem odnalazłam swoje rzeczy i sięgnęłam ręką po czapkę. Czyżby wreszcie można było odetchnąć? Cóż za poranek!

– Stój.

– Co, znowu? – zdziwiłam się, odwracając się do chłopaka. – Coś się stało? Jędza już poszła.

– Jak poszła, tak i wróci – odpowiedział wyraźnie posępny Sokolski. – Ta furia łatwo pozycji nie oddaje. Ona wie, że ja nie wiążę się na długo, więc na pewno odprawi ojca i zjawi się dziś wieczorem ze swoją córeczką. Żeby nawiązać kontakt.

– A ta Ilona, to naprawdę już prawie twoja przyrodnia siostra?

– Nie wiem. Ojciec już od roku romansuje z Susanną, ale do wczoraj nie spieszył się z ożenkiem. O nowinie dowiedziałem się w drodze do miasta, dlatego wróciłem. Chciałem odwiedzić. Ojciec ma wystarczająco pieniędzy, ale odwagi i zdrowia już nie bardzo. Z łatwością może w każdej chwili zmienić zdanie, dlatego Susanna stara się umocnić pozycje, żeby mieć pewność.

– Jasne. A ja tu co?

– A to, że nie zapraszałem cię do siebie!

– Ależ ja tłumacz…

– Zamknij się!

– Słuchaj, ty! – tak się oburzyłam, po prostu koszmar! Ja mu tu kanapki, rozumiesz, od serca odrywam, herbaty zaparzam, a on! Nie brakowało mi jeszcze, żeby jakieś parzystokopytne zamykały mi usta. – Całkiem ci odbiło?!

– No cicho bądź! – przerwał mi chłopak. – Potrzebna mi twoja pomoc. Tylko pod warunkiem, że nie zakradłaś się tu chytrze, żeby się ze mną spotkać.

– Co?

– No, może wymyśliłaś sobie jakieś dziewczęce brednie o miłości od pierwszego wejrzenia, nasłuchałaś się koleżanek. Myślisz, że jesteś jedyna w swoim rodzaju? Ja się nie spotykam, rozumiesz? Z nikim. Ja tylko śpię. Chcesz ze mną spać?

I dlaczego ta jego mina stała się taka paskudna? No proszę, i o gustach zapomniał.

– No idź ty! – natychmiast się nastroszyłam. – Indyku! W las! Potrzebny mi jesteś jak psu piąta noga! Trzy dni, trzy minuty i trzy sekundy! Kichałam na ciebie, rozumiesz!

Prawda, trochę mnie poniosło, ale on też nie ma racji. Widocznie moja twarz powiedziała wszystko lepiej niż słowa, bo Sokolski chyba uwierzył. Też mi księżniczek! Ja bym z takim w ogóle pod jednym krzakiem nie usiadła, no, rozumiecie…