SOVABOO
Rozdział 9, część 3
Jakoś tak nagle przygasłam i posmutniała, docierając do mnie, że swoją ciekawością mimowolnie dotknęłam czułego punktu Artema. Zmieszana zaczęłam rozglądać się na boki. Westchnęłam ciężko: może by tak pomyć naczynia? Bo jakoś tak głupio siedzieć pod świdrującym spojrzeniem Sokoła. Mało tego, że zepsułam chłopakowi randkę, to jeszcze wlazłam mu z butami w starą ranę.
– Czemu się tak wiercisz, Czyż? – mruknął ponuro Sokolski, gdy wstałam i zajrzałam do pustego garnka na kuchence, gdzie samotnie leżał jeden pielmień. – Nie najadłaś się?
– Dlaczego? – odwróciłam się zdziwiona, przerzucając warkocz przez ramię. – Najadłam się.
– A ja nie.
I tymi swoimi oczyskami pod ciemnymi brwiami – mrug, mrug! Napinał mięśnie pod cienką koszulką, działając mi na nerwach. Przystojniak z niego, co tu dużo gadać. Dłonie ładne, męskie. Usta też. Choć nie chciałam, to się zapatrzyłam. Biedna Anisimowa, teraz już rozumiem, czemu tak protestowała w przedpokoju. Wystawić taką dziewczynę z randką nie każdy potrafi.
I znowu nie od razu załapałam, o co mu chodzi. A kiedy zrozumiałam, zawstydzona i winna rozłożyłam ręce.
– No, wybacz, Sokolski. Przecież nie zrobiłam tego specjalnie, sam powiedziałeś. Jeśli chcesz, jutro w ogóle nie przyjdę na noc. Poszukam czegoś. Może Ulianka mnie przenocuje, choć tam jest Leszka, sam wiesz… – i zerknęłam na malinki.
Sokolski powoli potarł szyję dłonią. No choćby mnie zabili – nie potrafię czuć się winna. Od razu chce się zrobić coś dobrego dla skrzywdzonego człowieka. Ale myśl nie zdążyła się nawet uformować. Telefony zadzwoniły nam niemal jednocześnie. Bez słowa, jak na komendę, odrzuciliśmy połączenia.
– Były?
– Anisimowa?
I oboje:
– Uhu.
Zadzwonili znowu, znowu odrzuciliśmy. I wlepiliśmy w siebie wzrok. Eh, przydałoby się teraz powiedzieć coś strasznie mądrego. Ale do głowy przyszło mi tylko jedno:
– Ale bym teraz zjadła lody! – dziwna myśl, zgoda. Po co ja to w ogóle palnęłam?
– Lody? – Sokół szczerze się zdziwił. – Na dworze jest minus dziesięć, Czyż. Serio?
Wzruszyłam ramionami. A dlaczego by nie?
– Nie wiem. Tak mnie nagle naszło – przyznałam. – Wiesz, strasznie lubię jeść lody i oglądać stare kino. Dzisiaj na dwójce jest właśnie seans filmów retro, będą puszczać „Mistera Pitkina na tyłach wroga”, byłoby świetnie to obejrzeć.
– Mistera… kogo? – powtórzył Sokół.
Aż mnie zatkało, a po chwili uśmiechnęłam się szeroko, przypominając sobie ulubiony film taty.
– Sokolski – parsknęłam śmiechem – ty nigdy nie widziałeś słynnego Mistera Pitkina? Nigdy?!
Chłopak tylko niepewnie wzruszył ramionami.
– Nie. A co, powinienem?
– Oczywiście! Przecież tam się boki zrywa! Uwielbiam stare komedie! Słuchaj… – niemal zaczęłam tańczyć w miejscu. Ledwie się powstrzymałam, żeby nie złożyć rąk w błagalnym geście на piersi. – A obejrzyjmy to razem! Można? Masz taką wielką plazmę, nigdy na czymś takim nie oglądałam czarno-białych filmów! Artem? Proszę…
No i proszę. Wstał, bez słowa się odwrócił i wyszedł. Dobrze chociaż, że nie trzasnął drzwiami od kuchni.
Zawsze tak robisz, Fańka! Najpierw palniesz jakąś głupotę bez zastanowienia, a potem żałujesz – i po co ja to w ogóle powiedziałam?
Westchnęłam i spojrzałam na garnek z jednym pielmieniem – teraz to już Sokolski na pewno się na mnie obraził. Pozgarniałam naczynia ze stołu do zlewu i odkręciłam wodę. Smutno szorowałam spienioną gąbką, robiąc porządek. Znowu nagle pomyślałam o swoich torbach.
Ale przecież gdyby chciał mnie wyrzucić – już by to zrobił, prawda? Zresztą mógł wyjść razem z Anisimową, skoro już o tym mowa. Noc przed nami ciemna i długa, na ciąg dalszy zabawy w malinki jak znalazł.
Jakby w odpowiedzi na moje myśli, Sokół wyrósł w progu kuchni w kurtce i butach. Zgarnął telefon ze stołu, zaciągnął zamek, wsunął rękę z kluczykami do kieszeni. Zamarłam, oglądając się za siebie.
– Gadaj, Czyż, jakie lubisz.
– Co?
– Lody, pytam, jakie lubisz? I napisz od razu listę, co jeszcze kupić – nie lubię być komuś dłużny. O mleku pamiętam.
Zamrugałam. Głupio, oczywiście, ale to przecież Sokolski, sami rozumiecie.
Pewnie stałabym tak jeszcze długo, gapiąc się na niego i lejąc wodę bez sensu do zlewu, gdyby nie mruknął zmęczony:
– Czyż-ż, nie ociągaj się.
– Fi… fistaszkowe z kawałkami czekolady. A ty… naprawdę?
– Naprawdę. Co ja mam z tobą zrobić?
– A…
– Dyktuj dalej.
– Mięso? – zapytałam. – Mówiłeś, że lubisz. Ogniska nie obiecuję, ale mogę spróbować zrobić w piekarniku z ziemniakami. Chcesz?
Nie odpowiedział. Wyszedł. No co za charakter! Sam przecież powiedział: „dyktuj”!
A kiedy wrócił (szczerze mówiąc, już się nie mogłam doczekać; nawet kilka razy zerkałam przez okno) – mruknął niezadowolony, wykładając zakupy na stół:
– Pysiu, ty sobie jaja robisz?! Za twoimi lodami zjeździłem pół miasta, jeśli nie całe! Ledwo znalazłem!
Musiałam po raz kolejny winna wymamrotać:
– No to… kupiłbyś jakiekolwiek i tyle.
A potem oglądaliśmy Mistera Pitkina i rżeliśmy jak konie. Dokładniej: ja kwiczałam z zachwytu, wcinając pyszne lody i znowu pakując się z nogami na łóżko gospodarza, a Sokół śmiał się, leżąc obok. I chyba kiedy zasypialiśmy w nocy, nie gniewał się na mnie ani trochę.
A kiedy się obudził, a właściwie – kiedy się obudziliśmy…