SOVABOO
Rozdział 10, część 2
POV Sokół
— Wolne, chłopaki! Trening zakończony! Artem, zostań chwilę.
— Tak, Olegu Borisowiczu.
— Nie zapomniałeś o mojej propozycji, synu? Czas nie stoi w miejscu, i tak długo czekałem. Jeśli chcesz otworzyć sezon grą w nowym klubie — przejdź na tryb zaoczny. Warunki znasz. Będziesz zadowolony, i to bardzo.
— Pomyślę o tym, Olegu Borisowiczu.
— Jesteś mi potrzebny, Artem. O ten kontrakt zabiegałem dziesięć lat, pięciu chłopaków z drużyny to moi wychowankowie. Nowy klub to wielka odpowiedzialność dla wszystkich, chcę cię widzieć jako swojego gracza. Kluczowego gracza, wiążę z tobą wielkie nadzieje w perspektywie najbliższych lat. Przestań się wygłupiać z tą nauką, chłopaku! Pora na poważnie zająć się karierą sportową! Jeśli twój ojciec tego nie rozumie i wciąż stawia opór…
— Wszystko w porządku, trenerze, z ojcem sam porozmawiam.
— Cóż, jak uważasz. Ale odpowiedzi potrzebuję jak najszybciej!
— Dobrze. Przyjąłem do wiadomości.
— Świetnie! A tak przy okazji, trening się skończył. Nie powinieneś być już w domu?
— Nie.
— Popatrzcie go… I skąd ty bierzesz siłę? Mam nadzieję, że nie jedziesz na dopingu? Pilnuj mi się, Sokolski, nawet o tym nie myśl! Znam ja was, huncwotów… Mi nie musisz nic udowadniać.
— Niech się pan nie martwi, Olegu Borisowiczu. Obchodzę się bez wspomagaczy.
— Dieta? Czyżbyś ją w końcu po ludzku unormował?
— Hm. Na to wygląda.
— I bardzo dobrze! Brawo! Widzę, że jesteś w świetnej formie. Tak trzymać! No, bywaj… — Do widzenia…
Ganiałem za piłką jeszcze z godzinę, ćwicząc rzuty rożne. Kiedy wszedłem do szatni, a potem do sauny — zastałem tylko paru chłopaków, tych najbardziej upartych. Nie chciało mi się gadać, wymieniliśmy ledwie parę zdań. Potem długo stałem pod prysznicem, wystawiając ciało na naprzemienne strumienie wody, starając się nie wpuszczać do głowy zbędnych myśli.
Pierwszy zadzwonił Sewa, a zaraz po nim Maks.
— Sokół, ile można trenować? Korki zedrzesz! Dawaj do nas! Piątek mamy, dwa dni się nie widzieliśmy, całkiem zdziczałeś z tym swoim futbolem? Piwo stygnie, stary — Maks zarechotał — i laski też! A tak poza tym, ktoś tu na ciebie czeka.
W rozmowę wciął się Leszy:
— Temycz, to prawda, że wystawiłeś Lerkę z mieszkania? Właśnie mi się na ciebie skarży. Aj-aj-aj, Sokół, żeby być takim chamem. Będziesz musiał przyjechać i pocieszyć dziewczynę, bo inaczej Sewa ją pocieszy, znasz go. Albo ja.
— Gdzie jesteście?
— W „Bumper i Spółka” u Rudego. Posiedzimy tu długo. Ekipa Ignata się napatoczyła, więc noc zapowiada się wesoło.
— Zaraz będę.
Nie chciało mi się jechać do klubu, do kumpli też nie. Chciało mi się, kurwa mać, do domu i spać! I to mnie najbardziej wkurzało. Tak samo jak myśli o Czyżyku i ta niezrozumiała reakcja na dziewczynę, przypominająca irytację, której do końca nie potrafiłem pojąć. Zbyt dużo tej lokatorki zrobiło się w moim życiu — jej rzeczy, śmiechu i zielonych oczu. Teraz już wiedziałem, kogo brałem w swoich snach i kto z gotowością ulegał, odpowiadając na dotyk. W czyje miękkie włosy wplatałem palce, nawijając je na pięść, by odsłonić szyję na pieszczotę, której w życiu nie znosiłem. To najbardziej wyprowadzało mnie z równowagi i złościło — tak samo jak widok tej gibkiej dziewczyny o poranku. Jej smukłych nóg, szczerego uśmiechu i warg — tak ruchliwych i delikatnych. Oczu z żywym, prawdziwym blaskiem, w które chciało się patrzeć.
Przeklęty głód! Nie miałem w zwyczaju nadawać „ swoim Zającom” imion. Zawsze potrafiłem zapomnieć i zapomnę też teraz. Czyżyk nie została stworzona do gierek, tego byłem pewien — inaczej już drugiej nocy wylądowałaby w moim łóżku, a potem — fakt — na ulicy. Nie zawsze brałem to, co mi oferowano.
Ciało domagało się rozładowania, fizycznej bliskości. Powinienem był już dawno olać sny i wyleczyć się rzeczywistością. Sam nie wiem, na co czekałem. Te myśli pomogły, otrzeźwiły mnie i do klubu przyjechałem z gotowością, by poświęcić Lerce uwagę. W końcu dokończyć to, na co oboje liczyliśmy tego wieczoru. O przeprosinach nie myślałem, o nieodebranych połączeniach od niej też nie. Znała mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że raczej nigdy nie usłyszy wyjaśnień. Od początku nie wychodziliśmy poza seks i krótkie spotkania, więc po co coś zmieniać, skoro taki układ pasował obu stronom?
Jak w każdy piątek klub był nabity do granic możliwości. Na parkiecie dudniła muzyka, przed wejściem palił tłum ludzi, więc nie od razu odnalazłem kumpli w oparach dymu i półmroku zatłoczonej sali. Maks pierwszy mnie zauważył i przywołał do złączonych stolików, na których stał już alkohol i przy których siedziała ekipa Ignata Sawina, lidera dość znanej w mieście grupy rockowej „Suspense”, oraz nieznane dziewczyny — po jednej na kolanach u Leszki i Sewy, i jeszcze u paru innych chłopaków.
Znajomy widok. Ci weekendowi wojownicy, jak zawsze, nie oddawali pozycji. Lerka siedziała obok Titowa, śmiała się z jakiegoś żartu i wyraźnie ucieszyła się na mój widok. Odpowiedziałem jej uśmiechem. W krótkiej sukience z odkrytym ramieniem dziewczyna wyglądała po prostu świetnie.
— Cześć wszystkim! — przywitałem się, zabierając z wyciągniętej ręki Maksa kieliszek z koktajlem. Pociągnąłem łyk i oddałem kumplowi. Otarłem usta, taksując wzrokiem towarzystwo. — Widzę, że wesoło tu u was. Od razu widać, że wieczór się udał.
Muzyka w sali rezonowała basami, więc Ignat musiał podnieść głos.
— A po co się nudzić, skoro życie tętni? Bierzemy swoje, Artem. Cześć! — chłopak wyciągnął rękę, a zaraz po nim przywitał się jego perkusista — Renat Belenko, ksywa Biały. Ci dwaj byli nierozłączni jeszcze od szkoły. Poznałem Białego na pierwszym roku studiów — graliśmy razem w piłkę w uniwersyteckiej drużynie i choć nasze drogi się rozeszły, utrzymywaliśmy koleżeńskie relacje.
— Siema, Pele*! — odezwał się Renat. — Słyszałem, że można ci gratulować pierwszego kontraktu? I co, korki całe, czy zdarłeś je do zera, podlizując się Borysowiczowi? — zarechotał ze swojego żartu.
I ten też. Musiałem się odgryźć.
— Nie uwierzysz, Biały, aż się spociłem, tak się starałem. Specjalnie mu nadskakiwałem.
— Dobra, dobra, Sokół, nie obrażaj się. Przecież kibicujemy swoim, za ojczyznę! Wesprzemy cię, jakby co. Zawsze mówiłem, że z ciebie to farciarz!
Nie kłóciłem się. Zrzuciłem kurtkę z ramion, siadając przy stole.
— Widzę, że odpowiednia dawka procentów została już przyjęta na klatę — zauważyłem z uśmiechem. — Maks, do cholery! — odwróciwszy się, zdzieliłem kumpla w potylicę. Ten, śmiejąc się, rozłożył ręce.
— Temycz, a ty co taki najeżony? — obruszył się. — My tak z czystej przyjaźni! Kręcił się tu gdzieś Kwaszyn z twojej drużyny. Podszedł z newsem, no to go uszanowaliśmy. Opowiedział, że trener zabiera cię ze sobą. No to opiliśmy!
— Wam tylko dać powód — nawet mnie to nie zdziwiło. — Za wcześnie na świętowanie i za wcześnie na gratulacje. Jeszcze nie wiadomo, czy Borysowicz uciągnie ten klub i kto zostanie z chłopakami. Przyjdzie czas, to opijemy.
— Ale buty zdarłeś? — zarechotał Leszy. Dziewczyna na jego kolanach — krótkowłosa blondynka z kolorowymi pasemkami — zachichotała.
Niechętnie przyznałem:
— Zdarłem.
— No to pijemy za nowe! Zrzucimy się dla najlepszego kumpla! Sokół, wyluzuj, nie spinaj się! Od kilku dni chodzisz jakiś nie swój. Bierz przykład z przyjaciół. Leruń! — Leszka zawołał Anisimową — zdaje się, że ktoś tu mówił, że się nie może doczekać…
— Mówił. Gdybyś jeszcze pamiętał, Kim, co mówiłeś w tajemnicy — dziewczyna roześmiała się. Spojrzała na mnie, unosząc ciężkie rzęsy. — A on, chłopcy, wcale się nie spina. Prawda, Artem?
Lerka. Podeszła i usiadła mi na kolanach. Zapytała do ucha, oplatając mi szyję ramionami:
— Jak leci?
Pachniała perfumami, alkoholem i tym najważniejszym zapachem — obietnicą. Przyciągnąłem ją do siebie, czując, jak moje usta rozciągają się w zadowolonym uśmieszku. — Teraz, Zaju, kiedy jesteś blisko, o wiele lepiej.
Wypiliśmy i posłuchaliśmy o planach Ignata. Lada chwila miał wyjść pierwszy oficjalny album grupy rockowej „Suspense”. Chłopaki dorobili się promotora, własnego klipmejkera i wszyscy byli wyraźnie podekscytowani, przygotowując się do poważnej kampanii PR-owej na skalę kraju. Zaprosili nas, żebyśmy przyszli ich wesprzeć na koncercie w modnym klubie „Altares” w przyszły weekend. Wszyscy się zgodzili.
— Jasne, że będziemy, Ignat, Biały! Nie ma o czym mówić! — zapewnił muzyków Maks i głośno zaproponował przerwę na dymka.
Lerka jakby tylko na to czekała. Zeskoczyła mi z kolan i pociągnęła na parkiet. Wciągnęła mnie w tłum, spoglądając wyzywająco przez ramię. Przywarła do mojej piersi, znów wieszając mi się na szyi, pozwalając objąć się w talii i przyciągnąć mocno do siebie.
Słowa były zbędne. Była muzyka, półmrok rozbłyskujący światłem fireballi, kolorowe błyski stroboskopów i laserowe wiązki. Były spojrzenia i ruchy — jasne i czytelne. Ręce same powędrowały na jej tyłek i ścisnęły jędrne pośladki. Przesunęły się po plecach, pozwalając dziewczynie poczuć moje ciało i pożądanie. Lerka uśmiechnęła się i tańcząc, przywarła jeszcze mocniej, ocierając się biodrami. Gorące usta musnęły mój policzek, przesunęły się po brodzie…
— Artem…
— Sokół, daj klucze do mieszkania! Za godzinę oddam! — Leszy. I skąd on się tu wziął! Wyrósł nagle obok i szarpnął mnie nerwowo za ramię. — Temycz, ratuj! Taką światową laskę wyrwałem! Bardzo potrzebuję!
Cóż, skoro potrzebuje… Posłusznie sięgnąłem do kieszeni po klucze, ledwie myśląc o kumplu, ale w porę oprzytomniałem, przypominając sobie o Czyżyku.
— Nie, Leszy. Nie mogę. Ojciec przyjechał na noc, sory.
— Cholera! — Leszka niemal zawył. — Co za… kurwa mać! Dobra, pójdę spróbować szczęścia u Maksa. Może chociaż on nie jest takim nudziarzem!
— To prawda? — szepnęła mi Lerka do ucha, gdy kumpel zniknął w tłumie. — Czy odmówiłeś, bo dzisiaj to my, być może, zostaniemy u ciebie?
_____
*Pele – legendarny brazylijski piłkarz, powszechnie uważany za jednego z najlepszych zawodników w historii futbolu.
*Ignat Sawin, frontman grupy rockowej „Suspense” – główny bohater powieści Janiny Logwin „Na izłomie ałego”.