SOVABOO

Rozdział 3, część 4

Na pewno uwierzył. Znowu stał się ponury i zły. A ja uparcie naciągnęłam czapkę.

– Tak, zrozumiałem, zrozumiałem, Czyżyku-Pyżyku, nie gotuj się.

– I nie jestem Pyżyk, tylko Czyżyk! I wcale się nie gotuję. Nawet nie zaczęłam!

Do kuchni Sokolski przywędrował za gośćmi, zostając w sypialni, żeby się ubrać, i teraz stał przede mną w koszulce i dresach, wsunąwszy ręce do kieszeni spodni. Potargany i pewny siebie, jak zawsze.

Wpatrywaliśmy się w siebie.

– Wszystko, uspokoiłaś się? – szare oczy uniwersyteckiej sławy zmrużyły się. – Gotowa słuchać?

– Można pomyśleć, że masz coś do zaproponowania – burknęłam gniewnie.

Chłopak uśmiechnął się szyderczo.

– Może i mam, jeśli przestaniesz wrzeszczeć.

– Słucham.

– Powiedziałaś – nie masz gdzie mieszkać. Tak?

Zapamiętał. Niechętnie wzruszyłam ramionami.

– No nie mam. Do Nowego Roku na pewno, inaczej bym się tu nie znalazła. A co?

– A to! Proponuję zawrzeć umowę. Wzajemnie korzystną. Chrzest bojowy przeszliśmy, jestem więcej niż pewien, że nam się uda.

Zmierzłam Sokolskiego podejrzliwym wzrokiem.

– Umowę? – zdziwiłam się, podejrzewając podstęp. – Z tobą? Coś mi się nie chce.

Prychnęłam, schyliłam się, zamierzając założyć kozaki, ale chłopak nadal wyczekująco patrzył, a ja nie wytrzymałam:

– Sokolski, ty serio, czy co?

– Poważniej już się nie da, Czyżyku-Pyżyku. Pasujesz mi. Proponuję ci mieszkanie w zamian za rolę mojej dziewczyny. Maskarada, oczywiście, jest przeznaczona wyłącznie dla członków rodziny. Mieszkasz u mnie, ale nie ze mną – jest różnica. Jeśli łapiesz, o co mi chodzi, i propozycja ci odpowiada, możemy spróbować się dogadać.

I co najważniejsze, naprawdę był poważny, na twarzy ani śladu żartu.

Zastygłam, trzymając nos na wietrze. Czyżby moim nieszczęściom nadszedł koniec? Przecież to wyjście! Do Nowego Roku rzut beretem, a tam i na akademik, jeśli co, zgodzę się! A co do Sokoła, to on też kichał na mnie, nie jestem ślepa, nie ma się czego obawiać. Widziałam, jakie dziewczyny wokół niego się kręcą, gdzie tam Ilonce!

– Tylko weź pod uwagę, Sokolski, ja muszę się uczyć. A do tego przychodzić, o której chcę, mieć dostęp do łazienki i spać, najlepiej w ciszy.

– A co powiesz na mycie naczyń, sprzątanie mieszkania i wynoszenie śmieci. Pasuje?

– Nooo… – uśmiech sam rozkwitł na ustach. Ale mi się poszczęściło! Co tu zresztą sprzątać! On chyba pokoju mojego brata nie widział! – Pasuje!

– W takim razie zgoda, Czyżyku-Pyżyku? Obiecuję zapamiętać nazwisko.

– Zgoda! – Uderzyliśmy się dłońmi i przypieczętowaliśmy umowę uściskiem dłoni.

Patrząc na mój uśmiech, Sokół znów posępniał.

– Mam nadzieję, że wytrzymam trzy tygodnie sąsiedztwa z tobą.

– I ja.

– Tylko uważaj, na uniwersytecie za mną nie biegaj, rozumiesz? I nie wymyślaj sobie tam różnych rzeczy, bo ja was, dziewczynki, znam.

– Co?

– Mam swoje życie, ty masz swoje. Żadnej romantyki, czysto biznesowe podejście. Jak tylko Susanna z przyszłą przyrodnią siostrą odwalą – rozstajemy się.

– Pff! Rozdął się! Uważaj, żebyś nie pękł, ptaszku! – uśmiech stał się jeszcze szerszy. Nastrój zdecydowanie wzrastał. – Bardzo mi jest potrzebne biegać za indykami. To ty nie zapomnij, że umowa – Nowy Rok! Nie zamierzam zostać na ulicy, jeśli nagle ci się odwidzi. Za to, niech tak będzie, obiecuję w razie potrzeby w pełni wcielić się w rolę!

– I żebyś na uniwersytecie trzymała język za zębami! Nikt nie powinien o nas wiedzieć! Nie lubię plotek.

– A co ty! – szczerze się zdziwiłam. Uljaszki nie brałam pod uwagę. I tak Leszka się wygada. – Brakowało mi tylko tego koszmaru!

– Dlaczego koszmaru? – podejrzliwie nadymał się Sokolski. No pewnie! Taki książę, a tu pastuszki się nie zachwycają. – Wielu byłoby szczęśliwych znaleźć się na twoim miejscu!

– Aha, i Ilonka pierwsza. Proszę bardzo! Nie jestem dumna, mogę i ustąpić miejsca.

– Tak, Czyżyku-Pyżyku, do diabła z tobą! – ręka chłopaka mocniej ścisnęła moją dłoń. – Już się zgodziłaś! Tylko spróbuj się wycofać – zaraz cię za nogi do kanapy przywiążę, rozumiesz?

Teraz nadeszła moja kolej, by podejrzliwie zmarszczyć brwi. Nawet odsunęłam się na wszelki wypadek dalej i zabrałam rękę. No, uścisnęliśmy sobie dłonie, wystarczy.

– Co ty, Sokolski, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” za dużo oglądałeś? Może masz pod tą kanapą i paski, i liny, a ja się do ciebie wprowadziłam? Nie-e, na to się nie zgadzam.

Twarz Sokoła pobladła, a nozdrza rozdęły się. No to koniec, teraz zmieni zdanie. Przeholowałam z żartami! Jakże ci pewni siebie przystojniacy są przewidywalni. Wyprowadzić ich z równowagi to pestka!

– Czyżyku-Pyżyku, jeszcze jedno słowo, a przysięgam na Boga, zabiorę klucze.

No proszę, mówiłam przecież…

– No cicho, ja cicho! Nie rozumiesz żartów, czy co? – wzruszyłam ramionami. – Potrzebny mi jesteś trzysta lat. Nikomu nie powiem, nie bój się! I życiu osobistemu przeszkadzać nie będę. Tylko bądź człowiekiem, Sokolski, uprzedź, jeśli co – zakładając kozaki, sięgnęłam po puchową kurtkę. Zawiązałam szalik na szyi – nie lubię marznąć. – Ja wieczorami pracuję, więc te wieczory są do twojej dyspozycji. Jeśli co, mogę i wyjść na spacer. Niedługo! – uznałam za stosowne doprecyzować, w końcu zima za oknem. – Muszę się jeszcze do sesji przygotować. Nie wszystkim stawiają oceny za piękne oczy, jak niektórym.

No proszę, żartów nie rozumie, a bezpośrednią aluzję przegapił. Zazdroszczę logiki!

– Czyli dogadaliśmy się?

– Dogadaliśmy się.

– Podaj numer telefonu, Czyżyku-Pyżyku, na wszelki wypadek. I jeszcze jedno. Rano nie będę cię podwoził na uniwersytet, od razu mówię – nie marz!

– No coś ty! Sama dojdę na własnych nogach! To ja idę?

– Idź.

I drzwi za plecami trzask, zamek klik, i jakoś tak niezrozumiale zrobiło się w zimnej klatce schodowej, czy to była poważna rozmowa, czy nie?

Dobra, Fańka, dość użalania się. Najgorsze za nami! Tupaj na uniwersytet, a nowy dzień pokaże, co dalej.

Ale tylko zeszłam na dół, przemknęłam jak zając pod oknem Müllerowej Pietrowni i zatrzymałam się przy rogu domu, żeby włączyć telefon i zadzwonić do Uljaszki – że żyję, przyjaciółko, wszystko w porządku – licząc na te dwa procent naładowania baterii, które mają zwyczaj cudownie materializować się przez noc, gdy ożyły telefon natychmiast odezwał się połączeniem przychodzącym.

– S-sokolski? – czyżby zmienił zdanie?

– Zapomniałem powiedzieć, Czyżyku. Chyba nie zauważyłaś. Mam mieszkanie jednopokojowe, więc wiedz – ja śpię w swoim łóżku, a ty – na podłodze. I to nie podlega dyskusji!

Wszystko. Rozłączono.

– J-jak jednopokojowe? Dlaczego jednopokojowe? Poczekaj, a jak to… – ale oczywiście, Sokolski już odłożył słuchawkę, a potem ekran telefonu zgasł, tym razem ostatecznie i bezpowrotnie zamilkł w ręce.

No co za ga-d! To znaczy draństwo. Prawdziwa pułapka! Przecież naprawdę nie zauważyłam. Biegałam po mieszkaniu, ale to celowo i bez zamiaru oglądania cudzej przestrzeni pod kątem ewentualnego zamieszkania. Ale nie zdążyłam powiesić nosa na kwintę, gdy nagle przypomniałam sobie o przytulnej kanapie w kuchni u chłopaka – tej, która wyglądała jak narożnik. Mała, oczywiście, i na pewno nie rozkładana, ale przy odrobinie chęci spokojnie można się na niej zmieścić i przenocować – nie jestem aż taka duża. A w ogóle, po co tu tak rozmiękłam, jak zeszłoroczny śnieg? Sokolski sam do mnie zadzwonił? Sam. Nie zmienił zdania? Nie. Czyli mam w ten dzień dach nad głową, najlepszą na świecie przyjaciółkę, ukochany uniwersytet, a nawet pracę! O rany! No życie, kurczę, w ogóle jest dobre!

Ojej, autobus! Chyba mój! Na pewno mój!

– Ej-e-ej! Stójcie! – Wsunęłam torebkę pod pachę i pognałam do przystanku. Z rozbiegu udało mi się zgrabnie wskoczyć na stopień. No co za szczęściara! Wślizgnęłam się do półpustego autobusu i usiadłam sobie jak królowa na wysokim siedzeniu przy oknie. Od razu na myśl przyszła mi stara piosenka Utiesowa, odegrana kiedyś w dzieciństwie na szkolnym przedstawieniu: „Wszystko dobrze, piękna markizo. Wszystko dobrze, jak nigdy… pra-la-la-la…”

I ją śpiewałam przez całą drogę na uniwersytet. No bo co, ile można poddawać się smutkowi? Proszę, nawet słoneczko zza chmur wyjrzało – żeby utrzymać odpowiedni nastrój. Zostało tylko zamorzyć głodnego robaczka w bufecie herbatą z bułeczką, przydusić pierożkiem z kapustą, i można śmiało patrzeć w przyszłość!