SOVABOO
Rozdział 2, część 1
Ostatnie zajęcia miałyśmy z Uljanką w różnych salach, nie chciałam krępować przyjaciółki, więc gdy tylko wykładowca skończył prelekcję, wyszłam z budynku i pospieszyłam na przystanek. Wsiadłam do autobusu, przejechałam dwa kwartały i wysiadłam, by pieszo udać się do kawiarni, w której pracowałam wieczorami. Moja zmiana zaczynała się za dwie godziny, zazwyczaj zdążyłam wpaść do domu i przebrać się, ale dziś poszłam prosto do kawiarni, mając nadzieję, że Timurowi dodatkowa para rąk nigdy nie zaszkodzi. A tam się zobaczy, co dalej robić i gdzie spać. Jak tylko wyprowadzimy ostatnich gości, to zanocuję na ławeczce w zapleczu, jeśli właściciel mnie nie przegoni. No a jeśli przegoni, nie ma rady, jak wszyscy bezdomni, powlokę się na dworzec. Akurat przez wieczór zarobię sobie na miejsce w loży VIP poczekalni. Ha ha ha.
Pracowałam w sportowym barze-kawiarni „Marakana”, położonym w centrum miasta, nazwanym tak na cześć najsłynniejszego stadionu piłkarskiego Brazylii i całej Ameryki Południowej, gdzie odbyło się wiele pamiętnych meczów i mistrzostw świata w historii sportu. Właściciel kawiarni – Timur, całkiem młody jeszcze chłopak, okazał się zagorzałym fanem piłki nożnej, i przez rok pracy w kawiarni pod jego okiem, obsługując klientów podczas meczów, słuchając na wpół ich niezbyt trzeźwych rozmów, zdążyłam tak wiele dowiedzieć się o futbolu (jak na zwykłą dziewczynę), że teraz z łatwością mogłam każdemu ciekawskiemu wytłumaczyć, co to jest spalony. Na palcach, oczywiście, ale sam fakt!
Na pełen etat w kawiarni pracowali na zmiany dwaj kelnerzy, kucharz (od lekkich przekąsek), barman, ochroniarz i zmywak. Zarabiali nieźle, bar cieszył się sporą popularnością wśród młodzieży i starszych firm, a nikt nie godził się na rozszerzenie składu z miłości do swoich pieniędzy, więc moim zadaniem, biednej studentki, było zapewnienie tym sknerom dodatkowej pary rąk do pracy. Kiedy trzeba było, mogłam i stoliki obsłużyć, i naczynia umyć, i stoły wytrzeć. Co tam, byleby płacili. Właściciel rozliczał się gotówką po każdej mojej półzmianie, mi to odpowiadało, i starałam się wychodzić jak najczęściej.
Uljanka nie skłamała, do duńskiej księżniczki było mi jak stąd na księżyc, a trzy grosze zarobku do trzech groszy stypendium – pozwalały czuć się prawie wolnym człowiekiem. Jak to mówiła Tosia Kislicyna w słynnym filmie „Dziewczyny”: „Chcę – jem chałwę, chcę – pierniki”? Otóż ani jedno, ani drugie nie było dla mnie, ale czekoladce odmówić nie mogłam.
Stolik pierwszy. Stolik drugi. Stolik trzeci…
W kawiarni nie było zbyt wielu gości, właśnie skończyłam obsługiwać młodą parę, gdy w kieszeni odezwał się telefon.
– Halo? – Dzwonił nieznany numer, tylko dlatego nacisnęłam przycisk „odbierz” i przyłożyłam telefon do ucha.
– Cześć, Fań. To ja.
Głos był mi znajomy, i od razu chciałam się rozłączyć. Chłopak to wyczuł, bo niemal wykrzyknął.
– Poczekaj, Anfisa! Proszę!
– Czego chcesz?
– Dawno ze sobą naprawdę nie rozmawialiśmy.
– I?
– W ten weekend chcę pojechać do domu – pojedziemy razem?
Co?! Cholera! Chciałam wyć: co za dzień! Na weekend na pewno zamierzałam jechać do rodziców. Jak to możliwe? Co za prawo złośliwości! Tylko byłego mi brakowało w drodze! A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że to mój sąsiad…
– Nie.
– No, Fań, przestań. Ile można się boczyć jak mała dziewczynka.
– Ile trzeba, tyle można.
– Już rozmawialiśmy, słoneczko. Tyle razy ci tłumaczyłem, że związki w czasie studiów – nic dla mnie nie znaczą! Pamiętasz, jak u hippisów? To czas wolności, dziecinko! Nikt nikomu nic nie jest winien, żyjemy raz! Studia się skończą, i znowu będziemy razem, obiecuję. Z łatwością przekreślę przeszłość.
Jakże nie chciałam z nim rozmawiać.
– Mnie tam wszystko jedno – znaczą czy nie. Powtórzę ci, to nie problem: między nami dawno wszystko się skończyło. Twoje życie prywatne już mnie nie interesuje i nie dotyczy w żaden sposób. Odczep się, co?
Jak zawsze, postanowił mnie obwinić. Nic nowego. Nawet głos zabrzmiał z urazą.
– Wszystko byłoby dobrze, Fańka, gdybyś nie przyjechała studiować na ten uniwersytet. Prosiłem cię, ostrzegałem. Kto ci przeszkodził dostać się na studia do innego miasta, jak planowałaś? Pięć lat, to wszystko, czego potrzebowałem!
Nikt nie przeszkodził, bo byłam głupia. Chciałam zrobić niespodziankę swojemu chłopakowi-studentowi. Zrobiłam – sobie. Kto by wiedział, że tak głupio i brzydko, w jednej chwili skończy się moja szkolna miłość. Ja marzyłam, że on się ucieszy, gdy dowie się, że dostałam się na jego uniwersytet, a w rzeczywistości wyszło na odwrót. Nie tylko się nie ucieszył, ale nawet nie dał po sobie poznać, że zna głupią prowincjuszke w niemodnej sukience, kiedy znalazłam go w towarzystwie takich samych jak on kumpli, a na rękach miał nieznajomą dziewczynę. Ładną dziewczynę. Do dziś pamiętam wysoki obcas i krótką spódnicę, i palce mojego chłopaka na gołym udzie. Pamiętam, wtedy swoim pojawieniem się przerwałam namiętny pocałunek…
Kozioł! I jak ja mogłam tyle lat coś do niego czuć?
Nie, nie zamierzałam niczego wyjaśniać ani tym bardziej rozumieć. Odchodząc – odchodź. Wtedy odeszłam, potrafiłam odejść, choć nogi drżały, a krzyk rwał się z piersi. Tydzień ryczałam jak bóbr, a potem nic, przeszło mi. Dzięki troskliwej opiece Matyldy Iwanowny, jej pouczającym bajkom z tureckich seriali i słodkim ciastom. I dzięki nauce. W końcu naprawdę przyjechałam tu po zawód, a nie żeby czołgać się za byłym jak bity kundel. Zazdrosny kundel, którego dobry pan raz przywoła do ręki, a raz przegoni.
Nie-e, to na pewno nie o mnie. Jak tam powiedział Omar Chajjam: „Wolisz głodować, niż byle co jeść. I lepiej być samemu, niż z byle kim”?
Tak właśnie – to o mnie! Lepiej być samemu!
– Fań? To ja kupię bilety i poczekam na ciebie na dworcu? Chodźmy na szóstą. Akurat na ósmą będziemy w domu. Może gdzieś pójdziemy? No nie mogę, Czyżyku, stęskniłem się…
Co?!
– Idź ty! – nagle się wściekłam. Już i tak życie się nie układa, a jeszcze ten dzięcioł – znalazł moment, żeby mnie dobić. – Idź ty ze swoimi biletami wiesz gdzie! Stęsknił się! Nigdy więcej do mnie nie dzwoń, rozumiesz! Nigdy!
Rozłączyłam połączenie, ale dlaczegoś nie poczułam się lżej.
Było już dziesiąta wieczorem, bar jak zwykle szumiał, gdy przy stoliku obok okna usiadł Leszka. Ja akurat zdążyłam wszystko posprzątać.
– Cześć, Czyż – przywitał się, spoglądając czarnymi oczami przez opadające na czoło farbowane jasne pasemka.
– No cześć.
Czasami Leśny z przyjaciółmi zachodzili do kawiarni, więc nie zdziwiłam się bardzo, widząc przed sobą brata przyjaciółki.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Wszystko w porządku.
– A czemu wtedy ryczysz?
– Zdawało ci się, Kim. – Wyprostowałam ramiona i schowałam szmatkę za plecy. Ocknąwszy się, zaczęłam z nową gorliwością wycierać blat. – Zamówienie złożysz? Czy będziesz mnie dalej oglądać? Ja, wiesz, dzisiaj trochę nie w formie i nie w nastroju. Więc daj spokój ze swoimi zwykłymi sztuczkami. I tak na mnie twoje triki nie działają.
Leszka uśmiechnął się. Złożył ręce na stole, obejrzał się w stronę przyjaciół i przysunął bliżej.
– Zauważyłem.
– No to dobrze.
– Czemu zawsze jesteś taka kolczasta, Czyżyku? – zdziwił się, zaglądając w oczy. – Może chcę pomóc, a ty gryziesz. Uljanka opowiedziała o twojej biedzie. Jeśli chcesz, chodź do nas. Obiecuję w nocy nie molestować.
Kto by ci jeszcze pozwolił! Ale w rzeczywistości udało mi się tylko żałośnie pociągnąć nosem.
– Przecież wiesz, że nie pojadę.
– Fań – chłopak nagle zmienił wyraz twarzy i stał się podobny do normalnego człowieka, a nie do dowcipnisia-goblina, jakim często bywał. – Czyżbyś naprawdę nie miała gdzie nocować?
– A co ja tu, twoim zdaniem, robię po dwudziestej drugiej? – westchnęłam. – Tak, wszystko w porządku, Lesz, nie martw się. Położę się w zapleczu. Dwa dni zajęć, a potem na weekend wrócę do domu.
– A czy Timur nie włącza alarmu w barze? Kto cię tu zostawi?
Wszystko to on wie. I rzeczywiście – kto? Chyba na to nie ma co odpowiedzieć.
– Noo…
Na stół z hukiem upadły klucze.
– Trzymaj, Czyż! Zaułek Fiedosiejewa, dom drugi, mieszkanie dwadzieścia osiem. Siódme piętro. Dziś przenocujesz, a jutro coś wymyślimy.
Wpatrywałam się w klucze, jak głodny kundel w kość, z zaskoczenia przyciskając szmatkę do piersi. Zamrugałam zdumiona na chłopaka.
– Oj, Leszka, naprawdę? Dla mnie?
– Naprawdę. Dla siebie zdobywałem! Siostrze podziękuj. Znudziła mi swoim Czyżykiem!
– Dziękuję!
Chłopak już wstał, zamierzając odejść, ale nagle się odwrócił.
– Tylko, Czyż, patrz – żeby jutro do dziewiątej rano wiatr cię wywiał z mieszkania! I postaraj się nie zostawić śladów, jasno? Klucze przekaż Uljaną na uniwersytecie – tak, żeby nikt nie widział!
Energicznie pokiwałam głową. Szczęście w życiu jest, jednoznacznie!!
– Nie będzie! Przecież mam pierwsze zajęcia o ósmej! Ja już o siódmej zniknę jak Kopciuszek z balu! Słowo studenta-pioniera!
I dlaczego Leśny nagle zamyślony zmarszczył brwi?
– I żadnych zgubionych pantofelków – powiedział surowo.
– Obiecuję!
– No to biegnij, Czyżyku!
– Poczekaj, Leszka! – tak naprawdę ja już biegłam do zaplecza, ale odwróciłam się. – Nie powiedziałeś – czy ktoś mieszka w mieszkaniu?
– Właściwie właściciel jest – skinął chłopak. – Ale nie martw się, Fań, on właśnie wyjechał do innego miasta, a mi zostawił klucze – żeby z dziewczyną poszaleć. On, gad, dalej przedpokoju i kuchni nie wpuszcza, więc ty – uważaj to za moją zemstę na nim.
Leśny rozciągnął usta w nieprzyjemnym uśmieszku, a ja pokręciłam głową. Nie, nie zrozumiem męskiej przyjaźni.
– Fuj! – opuściłam kciuk w dół, ale usta mi się uśmiechały.
Tak naprawdę było mi wszystko jedno. Bezdomnego zrozumie tylko bezdomny. Byłam zmęczona myśleniem, zmęczona martwieniem się, teraz chciałam tylko jednego – spać!