SOVABOO

Rozdział 1, część 2

W sumie rodzice śmiali się serdecznie z mojego oburzenia, pokazali starszej córce język i nazwali dopiero co urodzone dziewczynki-bliźniaczki – Nicole i Michelle. Czyżyki, tak. Co za dziwaki! A jeszcze mam młodszego brata Roberta – miernego ucznia, niedouka. I jeśli ja w głębi duszy wciąż żywię nadzieję, że kiedyś zmienię swoje ptasie nazwisko na normalne ludzkie, to co ma zrobić Kostka Rubika?! Aha, masakra! Tak będzie latał jako Czyżyk Fiedorowicz!

O czym ja… Ach, tak! Jesteśmy przecież w stołówce!

– Nie, dziękuję, tylko nie do ciebie, Ul. Ja jeszcze chcę pożyć! I tak widzę, jak na mnie patrzą nasze dziewczyny, wiedząc, że bywam u was z Leszkiem w domu i on nawet – o, jaki koszmar! – pamięta mnie z twarzy! Nie, musiałabym coś sama wymyślić, tylko co?…

Właśnie westchnęłam i przygotowałam się, by ponownie pociągnąć nosem w wystygłym kubku z herbatą, gdy wspomniana przeze mnie trójka chłopaków weszła do stołówki – Malwin, Leśny i Sokół. Tak pewnie przeszli jeden za drugim między stolikami do bufetu, jakby sam rektor wypolerował im mosiężne klamry na brzuchu na złoty błysk i wydał darmowy talon na obiad! Wszystkie obecne dziewczyny natychmiast odwróciły głowy w stronę chłopaków i zaczęły niezauważalnie poprawiać swój wygląd.

Nastrój był do bani, a ja, jak zazdrosny smok, wypuściłam parę z nozdrzy:

– Też mi coś – królowie uniwersytetu! Próżniaki cholerne! Oto ci, co nie mają ani smutku, ani problemów w życiu. Jedz szczęście łyżkami – nie chcę!

– Co? – roztargniono odparła Uljanka, na długą minutę wypadając w inny wymiar, a ja tylko machnęłam ręką, widząc, jak przyjaciółce zaświeciły się oczy.

Znowu to samo! Przyjaciółka już drugi rok cierpi z powodu Martynowa-Malwina, a ja mam to znosić!

Nie rozumiem, co ona w nim znalazła? No, wysoki, jasnowłosy, dziewczęco atrakcyjny, ale ten arogancki wyraz twarzy „à la pępek świata”, charakterystyczny ruch głowy „usuń mi grzywkę z oczu” i kapryśne usteczka w ciup: „Fuu! Aż obrzydliwie patrzeć!” Mnie obrzydliwie, a inne dziewczyny nic, wpatrują się. I w jego kumpli-indyków też.

Nie, ja oczywiście nie zawsze byłam taka – niewrażliwa na cudzą urodę. Jeszcze dwa lata temu sama bym się śliniła i cierpiała w zadumie, z nadzieją szukając w dużych niebieskich oczach Siewy Martynowa swojego odbicia, jak inne dziewczyny. A dziś uwaga takich chłopaków, jak Malwin, – jest mi za darmo niepotrzebna. Dzięki życiu, raz nauczyło Czyżyka, jak kochać i boleśnie się sparzyć. Zapamiętałam na zawsze.

I teraz Uljaszka patrzy, a chłopak ogarnia wzrokiem stołówkę, jakby kogoś szukał, albo podziwia swoje odbicie w cudzych oczach.

Obawiam się, że na mojej ponurej twarzy odbiły się wszystkie uczucia. Poszukałam, że nastrój nie może już bardziej spaść, przyłożyłam dwa palce do ust i zademonstrowałam Uljanice odruch wymiotny. Tak mi źle na duszy nie było już dawno.

– Co ty, Fań? – włączając świadomość, natychmiast zacisnęła usta wierna przyjaciółka. Zaczerwieniła się, zawstydzona, gdy niebieskie spojrzenie prześliznęło się po naszym stoliku i zatrzymało. – I wcale Malwin nie jest fu! A bardzo nawet sympatyczny! Tylko Leszek, gadzina, nie chce poznawać! Ile razy prosiłam, a on się wykręca.

– Słusznie robi – poparłam mądrą decyzję Leśnego. – On jako starszy brat lepiej wie, na jakiego chłopaka zasługujesz. Uwierz mi, to na pewno nie Malwin!

No proszę, chyba Uljaszka znowu się obraziła. Uwielbiam moją przyjaciółkę, ale jeśli chodzi o chłopaków, nasze poglądy na ich atrakcyjność radykalnie się rozchodzą, i nic na to nie poradzisz. Pluralizm poglądów, do diabła z nim!

– Tak mówisz, Fańka – Uljanka zmarszczyła cienkie brwi – jakbyś sama nie była studentką wydziału ekonomii ze stypendium na trzy grosze, a duńską księżniczką, nie mniej, rozpieszczoną uwagą książąt. No dobrze, mój Leszek nigdy cię nie zaczepił, u niego wygląd jest specyficzny i charakter świński, ale powiedz mi jeszcze, że Sokół ci się nie podoba. Nigdy w to nie uwierzę!

Kolejna lokalna sława!

Odwróciłam się i spojrzałam na Artema Sokolskiego, który właśnie z Leśnym i Malwinem siadał przy centralnym stoliku, w najbezczelniejszy sposób spędzając z miejsca pierwszoroczniaków, groźnie rykając: „Zniknęli, drobnica!”

Jasnowłosy, z modną fryzurą, nie tak wysoki jak przyjaciel, ale o wiele bardziej wysportowany i gwałtowny w ruchach. Moim zdaniem, zbyt porywczy i nieuroczy, żeby już trzeci rok z rzędu pozostać kapitanem uniwersyteckiej drużyny piłkarskiej. Pierwszy zadymiarz, któremu ponoć zawsze wszystko uchodzi płazem. Taka sobie mieszanka bohaterów Chucka Palahniuka z „Podziemnego kręgu” z oznakami pewnego siebie psychola. Wymieszaj wszystkie składniki w jednej butelce, dobrze wstrząśnij, a jestem pewna, że mnie zrozumiesz.

W ogóle staram się trzymać z dala od takich facetów, bo nie ma w nich nic przyjemnego! No, oprócz oczywiście wyglądu. Zwykłe dziewczyny obok nich na pewno nie mają czego szukać! Ani wierności u nich, ani sumienia!

Czy podoba mi się taki typ, który przeleciał pół wydziału dziewczyn i na pewno zostawił je ze złamanym sercem?… Hm. Cóż, jeśli podejść do sprawy od strony teoretycznej, to chyba nie odmówiłabym bycia przypartą do ściany przez takiego przystojniaka – w jednym z moich erotycznych snów. Ale w praktyce, w rzeczywistości… O, nie-e-e-e-et! Mam już wystarczająco problemów w życiu! Mała poprawka: od pewnego czasu Anfisy Czyżyk lokalni brutalowie na literę „K” nie interesują!

– Nie-e, nie podoba mi się. Ani trochę – znowu odwróciłam się do przyjaciółki. – Głupio marzyć o kimś, kto wysoko lata i celnie sra w duszę. A co do Leszka, Ul, to się mylisz. Gdybym nie wiedziała o brudnych skarpetkach twojego brata pod łóżkiem i jak cię dręczy – na pewno bym się zakochała. A tak, przepraszam, on i beze mnie ma dość kobiecej uwagi.

Uljaszka nagle skwaśniała i zawiniła, zwieszając nos.

– To ty mnie przepraszasz, Fań – powiedziała smutno. – U ciebie tu życie się wali, nie masz gdzie nocować, a ja siedzę i, jak ostatnia szmata, omawiam zalety miejscowych parzystokopytnych. A niech ich wszystkich!

I taką minę miała nagle winno-żałosną, że chciałam przyjaciółkę podnieść na duchu. No cóż, pomyśleć, że szczęście się odwróciło – komu się to nie zdarza. Czy mam teraz psuć życie przyjaciołom swoimi problemami?

Zmusiłam się, żeby zjeść pasztecik i nawet się uśmiechnęłam. Ot, problem to nic! Kto nie był bezdomnym studentem! Pomyśleć! Wszystko się ułoży na złość wszystkim! Przecież jestem optymistką!…

– Daj spokój, Ul! Wszystko będzie dobrze! Zobaczysz! – dziarsko tak powiedziałam, tylko uśmiech jakoś wyszedł krzywy i ostatni kawałek pasztecika utknął mi w gardle.

I dodałam już nie tak pewnie, patrząc w ciemne Uljaszki oczy:

– Chodźmy już na zajęcia, Kim, bo się spóźnimy. W moim przypadku z pewnością wieczór mądrzejszy od rana.

Ale jakbym się nie popisywała, dzień zajęć dobiegał końca, a opcji, gdzie przenocować – nadal nie miałam.